Kolosy, Pablo Gringo vel Patagon jedzie do Gdyni opowiedzieć o swoich 8 miesiącach w Patagonii!


Wielki zaszczyt, cieszę się szalenie, że  mogę opowiedzieć o mojej miłości do Patagonii i jej pięknie większej grupie podróżników!

Załączam relację z wyprawy!

Opis prelekcji:

Opowieść o życiu na bezdrożach i nauczaniu w patagońskiej podstawówce. O ciężkiej rzeczywistości w Puerto Aysén i zamianie niezależności na małą przestrzeń dzieloną z zawziętym wyznawcą komunizmu i jego żoną aktywnie zaangażowaną w kampanię wyborczą przyszłej prezydent Chile! O miłości do Patagonii, Jej obyczajach i problemach i w końcu o włóczędze po Jej pokrytych bujną zielenią dolinach, przepasanych błękitem rwących rzek, nad którymi panują okryte bielą chmur i śniegu Andy.
Szersza relacja z wyprawy:

Przemierzając chińską prowincję Yunnan w 2012 r., dotarło do mnie, że czas uderzyć ścieżką mniej uczęszczaną, że wolontariat, że podróże i nowe doznania. Korpo-świat zupełnie nie pasował do tego scenariusza, bo wszak mogłem wziąć 2 tygodnie wakacji, by ujrzeć Patagonię, ale przecież nie o to chodziło. Chciałem żyć Patagonią, nauczyć się Jej kultury, języka i zrobić coś bezinteresownie dla lokalnej społeczności.

Odszedłszy z pracy i wykwalifikowawszy się jako nauczyciel angielskiego, zgłosiłem się do programu ‘Inglés Abre Puertas’ Chilijskiego Ministerstwa Edukacji z jedną tylko prośbą, mianowicie: by nieważne dokąd, ale posłali mnie do Patagonii.

Ameryka Łacińska od zawsze kusiła mnie swoim kolorytem, niezmierzoną przestrzenią, Andami i bogactwem kulturowym. W drodze do Patagonii, by osłuchać się z hiszpańskim i przywitać z bezkresem kontynentu przemierzyłem 4500 km lądem z Limy do Santiago de Chile. I tak, poznając miejscowych, zdobywając pierwsze szlify we władaniu językiem Cervantesa i wędrując po górskich szlakach, po 24 dniach od wyruszenia z Gdyni, dotarłem do stolicy Chile.

W Santiago przeszedłem trening w zakresie życia i nauczania angielskiego w warunkach ekstremalnych. Na 2 dni przed odlotem do miejsca, w którym przez kolejne 8 miesięcy miałem uczyć angielskiego, dowiedziałem się, że jestem jednym z nielicznych, których Program wysyła do Patagonii.

Wylądowawszy na maleńkim lotnisku w szczerym polu, oddalonym od Puerto Aysén (PA) o 120 km, chłonąłem z lekkim niepokojem tę malowniczą, górzystą trasę, bo gdzieś tam na końcu tej podróży miały zarysować się kontury małego, 35-tysięcznego, miasteczka, któremu w zupełności wystarcza jeden most przez rzekę i tyle samo skrzyżowań z sygnalizacją świetlną. Za to gdzie się nie spojrzy, góry w tle! I ta niepewność – gdzie i z kim będę żył, i w której szkole będę uczył.

Potrzebowałem czasu, by to wszystko ogarnąć, zrozumieć i nauczyć się funkcjonować w tym nowym świecie. Początkowo dużo czasu spędzałem z moją chilijską rodziną 'zastępczą', ucząc się ich obyczajów i hiszpańskiego, na zmianę z używanymi  przez Chilijczyków chilenismos. Żyliśmy wszyscy razem na małej przestrzeni, godzinami popijając matecito przy kuchennym piecu. Don José, 'ojciec', naprawia silniki w warsztacie na tyłach domu i tęskni za komunizmem. Seniora Marcia, 'matka', zajmuje się wychowaniem dzieci i reprezentowaniem ludności endogenicznej na lokalnej scenie politycznej. 3-letni Celso jeszcze wtedy nie mówił, za to wraz ze starszym bratem, 7-letnim Luisem, trudnili się ‘roznoszeniem domu w pył’.  Z 17-letnią Ceci i panią matką sporo rozmawialiśmy, m.in. o warunkach życia czy brutalnym tłumieniu protestu w regionie, które miało miejsce w 2012 r..

Poziom angielskiego w podstawówce, w której uczyłem, był żenująco niski a w innych wcale nie było dużo lepiej. W PA brakuje wzorców dla młodzieży, znaczna część dzieci nie marzy o niczym więcej niż o zostaniu mechanikiem czy pracy w przetwórstwie rybnym. Nie mają nawyku uczenia się w domu i nie widzą potrzeby podnoszenia swoich umiejętności.

Moje zajęcia przyrównałbym do wystawiania przedstawień na deskach teatru. Wychodząc na ‘scenę’ za każdym razem musiałem dzieciaki czymś ująć i sprawić, by skoncentrowały się choć na chwilę i spróbowały wykrztusić przynajmniej słowo w języku Shakespeare’a. Nie zawsze udawało mi się je zachęcić, nie zawsze dawały mi szansę. Niektóre z nich nie mają za wesołej sytuacji rodzinnej; szkoła jest dla nich jedynym miejscem, by poszaleć, najeść się i na chwilę odetchnąć od koszmaru domowej rzeczywistości (rozbite rodziny, dzieci  mieszkające u dziadków, molestowanie, alkohol, bieda, to w PA niestety chleb powszedni). Zdaje się, że moją rolą nie było jedynie uczenie tych dzieci angielskiego, ale pokazanie im, że ciężką pracą i wiarą w swoje możliwości można osiągnąć naprawdę wiele.

Gdy nie musiałem uczyć, włóczyłem się. Góry Patagonii są dość strome i w większości skryte za podwójną gardą skalnych urwisk i czap śnieżnych. Z lokalnych, zdobyłem m.in. Cerro Cordón i lagunę Cerro Castillo. Widoki z obu miejsc zapierają dech w piersiach. Brak informacji, infrastruktury i przede wszystkim żywej duszy na drogach prowadzi często do niebezpiecznych sytuacji. Nie raz znaleziono włóczykijów w stanie skrajnego wycieńczenia w różnych zakątkach Patagonii. Sam też zgubiłem drogę, schodząc z Cerro Cordón, a zmierzając stopem do Puerto Natales, by zobaczyć słynny Torres del Paine, przeszedłem ponad 100 km, bo ruszając z chilijskiego Cochrane doliną Escondido w kierunku argentyńskiej R40, minęło mnie przez kilka dni jedynie auto straży granicznej. Podwieziony i poczęstowany obiadem przez celników, ów szalony marsz kontynuowałem. Wiele dni spędziłem, podróżując stopem wzdłuż Carretery Austral i biwakując nad patagońskimi jeziorami i lodowcami, za towarzyszy mając tylko wszędobylski deszcz i morze gwiazd, co zapewne tylko w tej części świata jest jeszcze możliwe...

Wspomniane protesty trwały miesiąc, jednocząc miasteczko pod egidą haseł „Patagonia sin represas” i „Tu problema es mi problema”. Przed Patagonią stoi wiele wyzwań. Stanowi ona łakomy kąsek dla właścicieli HidroAysénu i Energii Austral (kontrowersyjnych projektów budowy elektrowni wodnych na rwących rzekach Patagonii), którzy tylko czekają na zielone światło, by zniszczyć nieodwracalnie patagońską przyrodę ku chwale rosnących potrzeb energetycznych kraju. W Aysén nie ma też uniwersytetu czy organizacji, która zainspirowałaby młodych do działania. I wszędzie stamtąd daleko, co wiąże się zarówno z izolacją regionu, jak i dużo wyższymi cenami niż choćby w stolicy. Co gorsze, PA zmaga się obecnie z mniejszą ilością pracy w przetwórstwie rybnym, wywołaną ograniczeniem połowów oraz skażeniem łososia i dna morskiego. W miasteczku, w którym alkohol i narkotyki są dostępne niemalże na każdym rogu, brakuje także koncertów i wystaw, a w kinie wyświetlają film raz na miesiąc.


I choć życie w Patagonii nie jest łatwe, i wszystkie wyżej wymienione kwestie zaważyły na moim pobycie, to zawładnęła Ona moim sercem i sprawiła, że poczułem się w tej wiecznie zielonej krainie lepiej niż gdziekolwiek indziej. Opuszczałem Ją z wielkim żalem, ale i poczuciem dobrze wykonanego obowiązku, płynnym hiszpańskim na poziomie zaawansowanym i emocjonalnym bagażem pełnym wrażeń i doświadczeń z patagońskich wojaży.

Koniec

Do zobaczenia tamże, Pablo

El blog ha sido cerrado hasta nuevo aviso debido al pololeo ;)

01.09.2013

Jak w tytule, moi Drodzy!

Pablo

ps. Wszystkim zainteresowaym, którzy nie mówią po chilijsku, służę osobistym tłumaczeniem :)
For all those who don't speak Chilean I am more than happy to translate it into English or Polish ;)

itsalwayssunrisesomewhere

18/08/2013

Słońce obudziło się dobre pół godziny temu - tyle że nie tu. Tak sobie myślę, że pisuję tu ostatnio z taką samą częstotliwością jaką pojawia się w Puerto Aysén ONO właśnie.

Co prawda flirtowaliśmy ze sobą dość intensywnie w Argentynie i Urugwaju. Szczególnie w tym ostatnim, blisko granicy brazylijskiej, gdzie powodzeniem cieszyły się szorty, szlafroki i gorące źródła. 

Wojaże zatem - w trzy tygodnie, z pewną 'Patagoną', przemierzaliśmy Argentynę w tę i we w tę. Buenos Aires, Rosario, San Carlos de Bariloche, Puerto Madryn. Kilka innych, nie do końca godnych uwagi, miejsc. Na mapie podróży zarysowały się też niewyraźnie kontury Urugwaju - niewyraźnie, bo ledwo zahaczyliśmy o  Montevideo i niemalże tranzytem przez Colonia del Sacramento i Salto i już było trzeba gonić i wracać do tej mojej surowej, patagońskiej, krainy, za którą tęskniłem. Nie starczyło więc już czasu na Paragwaj i wodospady Iguazú, na widok których ponoć dech zapiera.
 Plaza Independencia, Montevideo
Monte, Teatro Solis
Śladami Cortazara i Borgesa. W poszukiwaniu dobrze 'zachowanej' "Gry w klasy"
 

Jak wyżej, na fotografii kamienica, w której mieszkał Jorge Luis Borges w Buenos Aires 
Śladami natury, okolice Bariloche



Jezioro Nahuel Huapi, okolice Bariloche, wysokość linii brzegowej jeziora wynosi 357 kilometrów
Jezioro Nahuel Huapi
Patagońskie bezdroża wiatrem i deszczem chłostane, pogoda mocno sztormowa, dzień w jeepie przy ‘matesito’
Península Valdés, las ballenas

Coby sprawnie zapętlić noteczkę i nadrobić braki w pisaniu, wspomnę jeszcze co słychać w regionie.
 
Góry przyodziane w piękne szaty szalejącej wśród szczytów zimy, w dolinach deszczy  tak jakby od zawsze, ludziska gdzieś tam zmierzają tudzież tkwią w oczekiwaniu na lato, i tylko krowy stoicko na nic nie zważając - żują przesadnie zieloną patagońską trawę.

Puerto Aysén dorobiło się ostatnimi czasy swojego własnego słoneczka: nazywa się 'Polideportivo' i dumnie świeci całą swoją mocą na tle el Cerro Cordón. Basen, maszyny do ćwiczeń, hala z boiskami do kosza, piłki nożnej i siatkówki. W miejscu, którym pada ponad 300 dni w roku i deszcz mierzy się w metrach, takie miejsce, to niczym deszcz, znaczy się manna z nieba...

Poli, otworzona z wielką pompą przez samego prezydenta Chile, spinning & swimming are back on the menu!
 
 
Z innych kwestii, z moim zdrowiem ciągle nie jest najlepiej, mówią że tutejsza wilgoć potrafi zabić, aż tak źle to raczej nie będzie, ale nie chciałbym po raz kolejny zaliczyć KO.
 Do tego dyscyplina w szkole poleciała na łeb i szyję. Zdaje się, że zarówno wakacje, jak i pewne zmiany personalne, wpłynęły na ów stan rzeczy!
 
Także, przemierzając kilka dni temu Puerto Muerto przed zajęciami coby odebrać w Banco de Chile symboliczną kwotę, którą dostaję tu za pośrednictwem ONZ na pomoce szkolne i inne takie tam wydatki, i następnie rozmawiając przy mate o książkach Hessego i Marqueza  z moją zastępczą 17-letnią siostrą, którą w tym samym momencie sąsiadka pouczała jak smażyć ryby, dotarło do mnie po raz kolejny jak bardzo odmienny i nierealny wręcz żywot wiodę tutaj.

Wspomnę jeszcze, gdyby ktoś w powyższe powątpiewał, że wczorajszy dzień minął mi na robieniu chleba. Wyrobiwszy masę wczesnym popołudniem, po lunchu zakasłałem rękawy coby ukształtować okrągłe bochny. Następnie przy pobrzękiwaniu lokalnej rozgłośni, Pablo vel ‘Patagon’, sącząc ‘el mate de pomelo’, pilnował ognia i planował swoją kolejną wyprawę, czekając aż pieczywo zarumieni się i będzie można przerzucić je na drugą stronę.   
 

'El panadero con el pan' - mój pierwszy patagoński chleb
Planowanie kolejnej wyprawy
 
Południe Patagonii na horyzoncie. Chilijski wrzesień w dni wolne obfity. Zdaje się, że stopem przez wszystkie miejsca, do których ciągnie od dawna… 

La Patagonia, te amo!

11/07/2013

Patagonia ostatnio się ze mną nie cacka. Myślałem, że wiem coś o życiu, ale - wg tutejszej rady starszych - wiedziałem niewiele. Puerto Aysén rządzi się swoimi prawami, i pewnych rzeczy robić nie należy (choćby obdarowywać ludzi zaufaniem na prawo i lewo) - uczą tu tego niemalże od kołyski. Dobrą lekcję zrobiono mi, oj dobrą! Ale nie o tym dziś - może gdzieś kiedyś komuś przy piwie opowiem, ale nie tu miejsce na takie zwierzenia.

Moje niedawne zapalenie płuc, i wspomniana czara goryczy, wywołały burzliwe dyskusje przy kuchennym piecu! Rozmawiamy sporo. Sra Marcia coraz bardziej traktuje mniej jak syna. Zatem prawione było, począwszy od mojego prowadzenia się (, że za mało sypiam, że to, że tamto, że bakterie i ziąb, i za dużo czasu spędzam w szkole), przez stan zdrowia domowników, którzy chorzy niemalże permanentnie* (że o wielu innych ‘Ayséninos’ nie wspomnę - szpitale w porze jesienno-zimowej przeżywają tutaj prawdziwe oblężenie), na propozycji zmiany regionu kończąc!

Centrum życia rodzinnego
 
Zmiany czego – pytam? Może i Patagonia rzuciła mnie na deski, i to mocnym prostym poniżej pasa, ale przecież sam się prosiłem, kozacząc, romantycznie moknąc gdzie popadnie, ignorując lżejsze objawy choroby, i nie śpiąc po nocach.

Puerto Aysén

I przecież jej tak nie zostawię - kocham ją z każdym dniem coraz bardziej. Przymykam też oko na Jej wady, wszak brakuje mi tu słońcem rozpalonej ziemi i tej muzycznej barwy Ameryki Południowej tak odmiennej od tutejszego nielatynowskiego stylu bycia. I nie widziałem też Jej największych skarbów – Torres del Paine ciągle przede mną, podobnie jak lodowce San Rafael i O’Higgins.
Z cyklu tu mnie jeszcze nie było: Parque Nacional Torres del Paine (www.chile.travel)

Tak czy inaczej, zakochany po uszy, wzdycham do Jej błękitnych rzek wijących się przez niezliczone, pokryte bujną zielenią doliny, nad którymi panują, okryte bielą chmur i śniegu, Andy. I niewykluczone, że jeszcze mnie nieraz uderzy, wszak jest to uczucie dość toksyczne (wnioskując po stanie co poniektórych mieszkańców) - Ona dużo więcej bierze niż daje.

Tytułem zakończenia, pozwolę zacytować sobie klasyka (tj. Kazika) - „…ja tu jeszcze wrócę, wszystko pochytam, wszystkiego się nauczę…”!
 
Puerto Aysén
 
Mañihuales
Mañihuales
Mañihuales 
Matesito

*Wszechobecna wilgoć w ciągle zapadanym Puerto Aysén przyczyną całego zła? Można gdybać – kaszlące we 'wszystko' dzieciaki, jedzenie ze wspólnej misy i picie yerby z jednej mate, też zapewne przyczyniają się do lichego stanu rzeczy.

“Tu problema es mi problema”

24/06/2013
La Patagonia – fuente: patagoniasinrepresas.cl

La Patagonia es preciosa, pero hay muchos desafíos en Aysén. Por ejemplo no hay universidades en la región y educación en Chile es muy cara. Además Chile depende de la exportación de cobre y salmón. Especialmente aquí, todo lo que hace o deja de hacer la industria salmonera lo decide ésta. Desafortunadamente el salmón ha sido contaminado y los pescadores artesanales de Aysén han estado esforzándose por mantenerse en el rubro ya que no existen otros trabajos para ellos en los cuales desempeñarse. En lo que concierne a actividades culturales, - vino, cerveza y drogas están disponibles en toda la ciudad, pero escasean las exposiciones o conciertos y también el cine y el teatro están cerrados.

El año pasado hubo protestas y la gente luchó por más oportunidades de empleo y una ‘Patagonia sin represas’*.
La protesta en Aysén - fuente: patagoniasinrepresas.cl

La protesta en Aysén - fuente: patagoniasinrepresas.cl
 
Con respecto a esto último, el transporte y energía son muy caros y los ríos (tales como Baker, Pascua, Bravo, Chacabuco...) están en severo peligro de ser destruidos por su represamiento para la construcción de megacentrales hidroeléctricas.
 
La Patagonia - fuente: patagoniasinrepresas.cl

Fuente: patagoniasinrepresas.cl
El Cerro Castillo - el montaje - fuente: patagoniasinrepresas.cl

 En la compañía HidroAysén (dueño Endesa Chile 51% y Colbún 29%) hay un polémico proyecto que contempla la construcción y operación de cinco centrales hidroeléctricas, dos en el río Baker y tres en el río Pascua, ubicados en la región de Aysén, en el sur de Chile. Con la construcíon de dos represas en el río Baker los sectores de Chacambuco y El Saltón se inundarían hasta en ocho mil hectáres de la cuenca del Baker. Las dos centrales sumarían una potencia instalada de 1040 MW.
 
Me da vergüenza que haya tantos proyectos que arruinarán el paisaje.

La manera que el proyecto de HidroAysén ha sido realisando está lejos de ser perfecto. Estoy de acuerdo con los chilenos en cuanto a que la energía sería más barata, pero creo que existen mejores maneras para lograrlo en vez de destruir la Patagonia con injerencia humana. En otras palabras, es necesario que se dialogue y se encuentren soluciones acerca del problema.
 
*“Tu problema es mi problema” generado en la región ha sido un gran paso en el proceso de unidad, consciencia y movilización regional en pos de las legítimas demandas ayseninas.“Tu problema es mi problema” generado en la región ha sido un gran paso en el proceso de unidad, consciencia y movilización regional en pos de las legítimas demandas ayseninas.
Fuente: patagoniasinrepresas.cl
Patagonia
 
"A la Patagonia llaman
sus hijos la Madre Blanca.
Dicen que Dios no la quiso
por lo yerta y lo lejana,
y la noche que es su aurora
y su grito en la venteada
por el grito de su viento,
por su hierba arrodillada
y porque la puebla un río
de gentes aforesteradas..."
                             Gabriela Mistral

Czasem największym wyzwaniem jest by zajęcia odbyły się w ogóle/making an impact!

20/06/2013
E-7, moja podstawówa

Jak już wcześniej pisałem, nikt się tu przesadnie z niczym nie śpieszy i lekcje zwyczajowo zaczynają się jakieś 10 minut po dzwonku, który też nie zawsze o czasie dzwoni.

W dodatku często mija dobre 20-30 minut zanim brać niosąca wątły kaganek oświaty rozłoży cały swój kram papierzysk, kajetów i elektroniki, że pominę milczeniem odprawianie innych rytuałów. Uczniowie także dokładają niemało do tego rozgardiaszu, wszak każda klasa ma własną salę, która często wygląda gorzej od biblijnej Sodomy – a to rozlane farbki na podłodze; a to modele waginy z plasteliny porozrzucane po kątach; a to gdzieś tam w końcu sali pałętają się chłopaki, którzy myślą, że jak piszą po szybach owinięci w zasłony, to ich nie widać.

I nie mogę tak po prostu zacząć sobie punktualnie, bo zajęcia podzielone są na 90 minutowe bloki, które wraz z la profe de inglés' prowadzimy w systemie 45 minut w tandemie i 45 minut każde z osobna z połową bandy (klasy - ma się rozumieć). W związku z powyższym, na realizowanie programu pierwszej części często zostaje nie więcej niż 15-25 minut, bo przecież trzeba jeszcze sprawdzić obecność i dzieciaki na dwie grupy podzielić, co też bywa nie lada wyzwaniem. Przez to niestety i drugiej odsłonie obrywa się często i interaktywne zajęcia*, które prowadzę samodzielnie z nastawieniem na komunikację werbalną, nie trwają dłużej niż 35minut.

I żeby tego było mało, niemal co drugi dzień wydarza się coś co sprawia, że kolejne lekcje idą w odstawkę - a choćby apel jaki czy próby z nim związane, wycieczki, nieobecności, brak wody w kranach z powodu nadmiernych opadów deszczu ;), karencje uczniaków i inne scysje (tak, problemy z dyscypliną to tutaj chleb powszedni). I przecież każdy poniedziałek musi obowiązkowo zacząć się od zbiorowej pogadanki/połajanki (niepotrzebne skreślić) i odśpiewania chilijskiego hymnu! Kwadrans w tę, kwadrans w tamtą, nikogo to tutaj przesadnie nie wzrusza - ‘qué hay que hacer’ - co począć?

A i tak najbardziej przegiąłem ja sam, bo przecież zapalenie płuc piechotą nie chodzi. El gringo está kaputt – zajęć brak do odwołania…
 
Día del Carabinero (czyli chilijskiego policjanta, trzech takowych delikwentów wraz z Dyrem w środkowym rzędzie)
 Występem szalenie zainteresowana publika
Chilijskie narodowe i argentyńskie naleciałości (Cueca, Chamamé, Villera)
Z cyklu obrzędy ‘Chile ziemią kultury’ (fota zapożyczona)
 
*Zajęcia tutaj są niczym przedstawienia na deskach teatru, wychodząc na scenę za każdym razem muszę sprawić, że nawet najbardziej oporne klasowe ‘rozrabiaki’ zaprzęgną szare komórki i spróbują wykrztusić z siebie słowo w języku Shakespeare’a. Nie zawsze udaję mi się ich zachęcić, nie zawsze dają mi szansę, ale też ich za to nie winię. Niektórzy z nich nie mają za wesołej sytuacji rodzinnej; szkoła jest dla nich jedynym miejscem by poszaleć, najeść się i na chwilę odetchnąć od koszmaru domowej rzeczywistości. Jedyne co ja mogę zrobić, to nauczyć się ich imion i pokazać im, że w nich wierzę, i że oni też mogą ‘wszystko’ (z cyklu ‘Don't dream of winning - train for it’).

“No written word, no spoken plea, can teach our youth, what they should be, nor all the books on all the shelves, its what the teachers are themselves”.

                                                   It's a favourite poem of John Wooden but the author is unknown.

Jak na załączonej fotografii
Moja klasa w pełnej gotowości bojowej
Zawczasu przygotowana tablica
 Klasowe przypominaje
 
Jak wyżej 
I jeszcze fota z lekka maźnięta, aczkolwiek świetnie oddająca klimat z cyklu “nie ma nas” (fota zapożyczona)
 

 

Chwile

08/06/2013

Bywają i chwile, że przewracam się o pytania z cyklu ‘i co ja tutaj robię?’ czy ‘co ja tutaj będę robić przez kolejne 180 dni?’.

Bywają i imprezy, i inne akcje, mocno zakropione moją własną głupotą.

I czasem, człek - wyżej wspomniany zresztą - zniszczy się przesadnie banalnym przeziębieniem czy innym niedoborem/nadmiarem płynów (z akcentem na to drugie) i ma z lekka dość tudzież znacznie zmniejszone moce przerobowe (wszak życie to nie bajka(ł)).

Pięknie bywa chwilami, jak głosił Grechuta, tymczasem muszę zwalczyć chorobę i wątpliwości, i dogonić kurs hiszpańskiego, i inne akcje…

Może to ból głowy, może odwieczny patagoński deszcz, może po prostu ochota na Dostoja:

“Man is sometimes extraordinarily, passionately, in love with suffering...”

“Man is a mystery. It needs to be unravelled, and if you spend your whole life unravelling it, don't say that you've wasted time. I am studying that mystery because I want to be a human being.”

“Taking a new step, uttering a new word, is what people fear most.”

                                                                                                     Fyodor Dostoyevsky

Tytuły i inne zaszczyty

05/06/2013

Zacznijmy od tego, że Puerto Aysén co poniektórzy nazywają Muerto Aysén (muerto – nieżywy, bez życia). Siedzimy sobie zatem z Adamem (towarzysz broni z Kansas) w pustawym lokalu w ledwie dychającym Muerto Aysén i popijamy paskudnie rozcieńczone Cristal (piwo z Valparaíso) dzieląc się ’życiem na emigracji’.

Nagle, nie wiadomo skąd, podchodzi do nas z lekka podpity jegomość i zapytuje bardzo niewyraźnie skąd jesteśmy i coś tam bełkocze, żeby wspomóc jego piwną przygodę. I nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie jedno niewinne pytanie, mianowicie - czy ja przypadkiem nie jestem el sobrino del Papa? Nic tylko skwitować sardonicznym śmiechem, że i owszem, tyle że nie siostrzeńcem, nie… - synem, tak, synalkiem papieża jestem! Pięknie się przy tym uśmiechnąć i jak najbardziej poprosić o datek na zbożne cele.

I gdyby tego wszystkiego, tej sławy całej, było mało, to el sobrino del Papa, tak ten sam – wyobraźcie sobie mości państwo - został również mianowany Prezydentem!

Gilda, the regional representative the English Opens Doors Program, wysłała maila w któryś czwartek, dość spontanicznie jak zawsze zresztą, że następnego dnia wszystko rzucić należy, i że będzie spotkanie o trzeciej. Zatem zjechaliśmy do Coyhaique z Muerto Aysén - silną grupą czteroosobową - i o tej trzeciej wspomnianej, Gilda zapytawszy jak życie rodzinne i zawodowe, poprosiła nas o aktywny udział w roli komisji sędziowskiej dwudniowego maratonu debat dla uczniaków z lokalnych ogólniaków. Nie garnąłem się szczególnie do tej roboty, bo niełatwa a i doświadczenia i porządnych zasad brakło, ale ostatecznie Gilda nie zostawiła mi wyboru - mianując mnie prezydentem tej jakże czcigodnej kompaniji. I nie tylko zostałem przedstawiony jako ‘Mr. President’, ale i przemawiać mi było dane jak na prawdziwego prezydenta przystało...

Tyle że prezydentem o przysłowiowy kant na zakończenie, bo przecież ‘gringo’ wiedzie tutaj prym. Wołają na mnie ‘gringo’ czasem, mimo że przecież by zasłużyć sobie na miano ‘gringo’ trzeba jeszcze urodzić się w USA. Co z moją polskością - pytam? Z braku innych argumentów, przejąłem inicjatywę i pozwalam sobie raz na jaki czas zawołać ‘gringo’ na mojego gospodarza, bo wszak to ja biorę zimne prysznice i biegam po górach Patagonii, gdy on z rana trzęsie się z zimna przy nierozgrzanym jeszcze piecu! I kto tu jest ‘gringo’, eh?

 
Prezydent i spółka, konkurs Debat w Aysén