Kolosy, Pablo Gringo vel Patagon jedzie do Gdyni opowiedzieć o swoich 8 miesiącach w Patagonii!


Wielki zaszczyt, cieszę się szalenie, że  mogę opowiedzieć o mojej miłości do Patagonii i jej pięknie większej grupie podróżników!

Załączam relację z wyprawy!

Opis prelekcji:

Opowieść o życiu na bezdrożach i nauczaniu w patagońskiej podstawówce. O ciężkiej rzeczywistości w Puerto Aysén i zamianie niezależności na małą przestrzeń dzieloną z zawziętym wyznawcą komunizmu i jego żoną aktywnie zaangażowaną w kampanię wyborczą przyszłej prezydent Chile! O miłości do Patagonii, Jej obyczajach i problemach i w końcu o włóczędze po Jej pokrytych bujną zielenią dolinach, przepasanych błękitem rwących rzek, nad którymi panują okryte bielą chmur i śniegu Andy.
Szersza relacja z wyprawy:

Przemierzając chińską prowincję Yunnan w 2012 r., dotarło do mnie, że czas uderzyć ścieżką mniej uczęszczaną, że wolontariat, że podróże i nowe doznania. Korpo-świat zupełnie nie pasował do tego scenariusza, bo wszak mogłem wziąć 2 tygodnie wakacji, by ujrzeć Patagonię, ale przecież nie o to chodziło. Chciałem żyć Patagonią, nauczyć się Jej kultury, języka i zrobić coś bezinteresownie dla lokalnej społeczności.

Odszedłszy z pracy i wykwalifikowawszy się jako nauczyciel angielskiego, zgłosiłem się do programu ‘Inglés Abre Puertas’ Chilijskiego Ministerstwa Edukacji z jedną tylko prośbą, mianowicie: by nieważne dokąd, ale posłali mnie do Patagonii.

Ameryka Łacińska od zawsze kusiła mnie swoim kolorytem, niezmierzoną przestrzenią, Andami i bogactwem kulturowym. W drodze do Patagonii, by osłuchać się z hiszpańskim i przywitać z bezkresem kontynentu przemierzyłem 4500 km lądem z Limy do Santiago de Chile. I tak, poznając miejscowych, zdobywając pierwsze szlify we władaniu językiem Cervantesa i wędrując po górskich szlakach, po 24 dniach od wyruszenia z Gdyni, dotarłem do stolicy Chile.

W Santiago przeszedłem trening w zakresie życia i nauczania angielskiego w warunkach ekstremalnych. Na 2 dni przed odlotem do miejsca, w którym przez kolejne 8 miesięcy miałem uczyć angielskiego, dowiedziałem się, że jestem jednym z nielicznych, których Program wysyła do Patagonii.

Wylądowawszy na maleńkim lotnisku w szczerym polu, oddalonym od Puerto Aysén (PA) o 120 km, chłonąłem z lekkim niepokojem tę malowniczą, górzystą trasę, bo gdzieś tam na końcu tej podróży miały zarysować się kontury małego, 35-tysięcznego, miasteczka, któremu w zupełności wystarcza jeden most przez rzekę i tyle samo skrzyżowań z sygnalizacją świetlną. Za to gdzie się nie spojrzy, góry w tle! I ta niepewność – gdzie i z kim będę żył, i w której szkole będę uczył.

Potrzebowałem czasu, by to wszystko ogarnąć, zrozumieć i nauczyć się funkcjonować w tym nowym świecie. Początkowo dużo czasu spędzałem z moją chilijską rodziną 'zastępczą', ucząc się ich obyczajów i hiszpańskiego, na zmianę z używanymi  przez Chilijczyków chilenismos. Żyliśmy wszyscy razem na małej przestrzeni, godzinami popijając matecito przy kuchennym piecu. Don José, 'ojciec', naprawia silniki w warsztacie na tyłach domu i tęskni za komunizmem. Seniora Marcia, 'matka', zajmuje się wychowaniem dzieci i reprezentowaniem ludności endogenicznej na lokalnej scenie politycznej. 3-letni Celso jeszcze wtedy nie mówił, za to wraz ze starszym bratem, 7-letnim Luisem, trudnili się ‘roznoszeniem domu w pył’.  Z 17-letnią Ceci i panią matką sporo rozmawialiśmy, m.in. o warunkach życia czy brutalnym tłumieniu protestu w regionie, które miało miejsce w 2012 r..

Poziom angielskiego w podstawówce, w której uczyłem, był żenująco niski a w innych wcale nie było dużo lepiej. W PA brakuje wzorców dla młodzieży, znaczna część dzieci nie marzy o niczym więcej niż o zostaniu mechanikiem czy pracy w przetwórstwie rybnym. Nie mają nawyku uczenia się w domu i nie widzą potrzeby podnoszenia swoich umiejętności.

Moje zajęcia przyrównałbym do wystawiania przedstawień na deskach teatru. Wychodząc na ‘scenę’ za każdym razem musiałem dzieciaki czymś ująć i sprawić, by skoncentrowały się choć na chwilę i spróbowały wykrztusić przynajmniej słowo w języku Shakespeare’a. Nie zawsze udawało mi się je zachęcić, nie zawsze dawały mi szansę. Niektóre z nich nie mają za wesołej sytuacji rodzinnej; szkoła jest dla nich jedynym miejscem, by poszaleć, najeść się i na chwilę odetchnąć od koszmaru domowej rzeczywistości (rozbite rodziny, dzieci  mieszkające u dziadków, molestowanie, alkohol, bieda, to w PA niestety chleb powszedni). Zdaje się, że moją rolą nie było jedynie uczenie tych dzieci angielskiego, ale pokazanie im, że ciężką pracą i wiarą w swoje możliwości można osiągnąć naprawdę wiele.

Gdy nie musiałem uczyć, włóczyłem się. Góry Patagonii są dość strome i w większości skryte za podwójną gardą skalnych urwisk i czap śnieżnych. Z lokalnych, zdobyłem m.in. Cerro Cordón i lagunę Cerro Castillo. Widoki z obu miejsc zapierają dech w piersiach. Brak informacji, infrastruktury i przede wszystkim żywej duszy na drogach prowadzi często do niebezpiecznych sytuacji. Nie raz znaleziono włóczykijów w stanie skrajnego wycieńczenia w różnych zakątkach Patagonii. Sam też zgubiłem drogę, schodząc z Cerro Cordón, a zmierzając stopem do Puerto Natales, by zobaczyć słynny Torres del Paine, przeszedłem ponad 100 km, bo ruszając z chilijskiego Cochrane doliną Escondido w kierunku argentyńskiej R40, minęło mnie przez kilka dni jedynie auto straży granicznej. Podwieziony i poczęstowany obiadem przez celników, ów szalony marsz kontynuowałem. Wiele dni spędziłem, podróżując stopem wzdłuż Carretery Austral i biwakując nad patagońskimi jeziorami i lodowcami, za towarzyszy mając tylko wszędobylski deszcz i morze gwiazd, co zapewne tylko w tej części świata jest jeszcze możliwe...

Wspomniane protesty trwały miesiąc, jednocząc miasteczko pod egidą haseł „Patagonia sin represas” i „Tu problema es mi problema”. Przed Patagonią stoi wiele wyzwań. Stanowi ona łakomy kąsek dla właścicieli HidroAysénu i Energii Austral (kontrowersyjnych projektów budowy elektrowni wodnych na rwących rzekach Patagonii), którzy tylko czekają na zielone światło, by zniszczyć nieodwracalnie patagońską przyrodę ku chwale rosnących potrzeb energetycznych kraju. W Aysén nie ma też uniwersytetu czy organizacji, która zainspirowałaby młodych do działania. I wszędzie stamtąd daleko, co wiąże się zarówno z izolacją regionu, jak i dużo wyższymi cenami niż choćby w stolicy. Co gorsze, PA zmaga się obecnie z mniejszą ilością pracy w przetwórstwie rybnym, wywołaną ograniczeniem połowów oraz skażeniem łososia i dna morskiego. W miasteczku, w którym alkohol i narkotyki są dostępne niemalże na każdym rogu, brakuje także koncertów i wystaw, a w kinie wyświetlają film raz na miesiąc.


I choć życie w Patagonii nie jest łatwe, i wszystkie wyżej wymienione kwestie zaważyły na moim pobycie, to zawładnęła Ona moim sercem i sprawiła, że poczułem się w tej wiecznie zielonej krainie lepiej niż gdziekolwiek indziej. Opuszczałem Ją z wielkim żalem, ale i poczuciem dobrze wykonanego obowiązku, płynnym hiszpańskim na poziomie zaawansowanym i emocjonalnym bagażem pełnym wrażeń i doświadczeń z patagońskich wojaży.

Koniec

Do zobaczenia tamże, Pablo

No comments:

Post a Comment