When universes collide – the Patagonian update!

27/05/2013

I knew from day one that there would be a clash! The Western way of doing things vs the Patagonian style... And as you can guess it is not easy to plan anything here because things don’t simply happen or take place later than expected. I give you a little bit of a flavour of what I have observed here so far.

There was a running race from Chacabuco to Puerto Aysén on Sunday! It started 15 minutes late and it was 6k shorter of what had been advertised as a half marathon here https://www.facebook.com/#!/events/193498810803122/! Not to mention that there was no official information about the race until Monday the 20th of May.

A football match was to take place between my school and another one – it got cancelled three times on the trot before we eventually managed to play a game - on two occasions this very unimportant inconvenience was not communicated to me at all.

Other initiatives such as the opening of the new leisure centre/hiking with the guys from my school got postponed/cancelled as well … – the latter on a number of occasions - officially due to bad weather. The problem is that the weather around here is pretty crap all the time so if you want to get something done the 'just do it' approach seems to be the only acceptable one. And when I did go and ask for the third time when I would be able to swim in the brand new and very first swimming pool in Puerto Aysén, I was told that soon... - maybe in two/three weeks time.

Cancelled/delayed lessons/meetings (cross out the unnecessary words) are not a novelty anymore either. Also I am not quire sure when the 3 week holiday break starts in July and I wouldn’t put any money on this happening within the timescales mentioned by the vice director a few weeks ago.

To wrap up, let me also tell you that the guy who was supposed to pick up us from the airport upon our arrival forgot to turn up! Yes, I know, things like that happen everywhere, well almost everywhere…
Welcome to Patagonia!

It's the journey that counts..

18/05/2013

Siedzę w kuchni przy rozgrzanym piecu, sączę mate. Marcia, moja chilijska mama wyrabia ciasto na chleb. Za oknem słońce i góry w chmurach. W oddali brzęczy radio, omawiają ceny produktów codziennych..

We wtorek El Día de las Glorias Navales* upamiętniający bitwę o Iquique. W związku z powyższym, mam czterodniowy weekend. Zdaje się, że jutro ruszam w teren, na południe: El Cerro Castillo i następnie Chile Chico. Dobrze jest…

 
Droga do/z Puerto Rio Tranquilo

Skończywszy z mate, biorę rower i ruszam w teren - na północny wschód. Jedna dolina przechodzi w drugą - góry, lasy, kręta droga, jesienne krajobrazy... 70km, i jedną kraksę, dalej zawracam coby przygotować się do niedzielnego wypadu.

W niedzielę stopem do wioski, nad którą panuje el Cerro Castillo (2675m), lekki trekking i następnie awaryjne biwakowanie gdzieś między Villa Cerro Castillo a Puerto Ibáñez, bo po zmroku liczba aut zmierzających w kierunku przystani spadła niemalże do zera.. Miast Chile Chico (do którego mieliśmy przedostać się promem), 'zawrat' w stronę el Cerro Castillo i zmiana kierunku na Puerto Rio Tranquilo.


Kończy się asfalt. Kręta szutrowa droga prowadzi przez bajecznie piękne doliny (jak ta na załączonej powyżej fotografii) do samego Lago General Carrera, najgłębszego i drugiego największego (po Titikaka) na kontynencie. Puerto Rio Tranquilo (około 400 mieszkańców) słynie z marmurowych jaskiń (Las Cavernas de Mármol), do których można dopłynąć łodzią. Widoki, zarówno z okolic miasteczka, jak i z tafli jeziora, zapierają dech w piersi: ośnieżone i chmurami pokryte szczyty, szafirowa woda, wyspy skąpane w słońcu, wspomniane jaskinie, długo mógłbym tak wymieniać...


Nie docieramy tam gdzie dotrzeć mieliśmy. 600 km drogi.  Tak, dobrze jest...
 
 Lago General Carrera
 Lago General Carrera
 Las Cavernas de Mármol
 Jak wyżej
 Jak wyżej
 A giant muffin, tzn. las Cavernas de Mármol
 On the road again...
 Droga do/z Puerto Rio Tranquilo
Droga do/z Villa Cerro Castillo

*El Día de las Glorias Navales es una efeméride chilena que conmemora el Combate naval de Iquique, ocurrido el miércoles 21 de mayo de 1879, donde murió el capitán de fragata Arturo Prat Chacón, junto a toda la plana mayor de la corbeta Esmeralda, la cual fue hundida en combate por el monitor peruano Huáscar al mando del capitán Miguel Grau Seminario. Se celebra también en este día el Combate naval de Punta Gruesa, donde la goleta Covadonga, al mando de Carlos Condell de la Haza, hizo encallar a la fragata blindada peruana Independencia, al mando de Juan Guillermo More, en los roqueríos de Punta Gruesa, en el norte de Chile.

"¡Muchachos: la contienda es desigual, pero ánimo y valor! Nunca se ha arriado nuestra bandera ante el enemigo y espero que no sea ésta la ocasión de hacerlo. Por mi parte, os aseguro que mientras yo viva, esa bandera flameará en su lugar, y si yo muero, mis oficiales sabrán cumplir con su deber. ¡Viva Chile!"

                                                                                                                                                                Arturo Prat Chacón

Z cyklu "i jak tam żyjesz, fajnie jest?"

10/05/2013

Do Chile wyruszyłem z Gdyni 12 marca i do 20 tego samego miesiąca zmierzałem przez Warszawę, Kraków i Madryt do Ameryki Południowej. Następnie spędziłem kilka dni w Peru (Lima, Arequipa, Puno), Boliwii (La Paz, Tupiza) i Argentynie (Jujuy, Salta, Mendoza) zmierzając do Santiago! Nastawienie na włóczęgę, naukę języka i trekking.

Do stolicy Chile przybyłem w końcu 6 kwietnia i spędziłem tamże tydzień, przechodząc trening w temacie nauczania angielskiego w warunkach ekstremalnych i ogarniając miasto z nowo poznanymi ludźmi, którzy zjawili się w Chile w tym samym celu co ja (większość z USA).

Następny przystanek - Puerto Aysén, Patagonia. 8 miesięcy. Co będzie dalej - nie wiem - tyle co Święta Bożego Narodzenia w Gdańsku, jak zawsze z rodziną i przyjaciółmi! Tym razem przez Kolumbię czy inny Paragwaj a na pewno przez Limę, Londyn i Berlin.

Potrzebowałem czasu by to wszystko ogarnąć, zrozumieć, nauczyć się funkcjonować w tym moim nowym świecie... Powoli przyzwyczajam się do wszystkiego i uczę języka na zmianę z używanymi tu chilenismos, bo przecież chilijski hiszpański z castellano nie wiele mają ze sobą wspólnego. I mimo faktu, że życie płynie tu baaaaardzo powoli, mówi się tu z prędkością światła.
 
Dużo czasu spędzam też z moją rodziną 'zastępczą'. Wzbogaciłem się tu o trójkę rodzeństwa: 3 letniego Celso, 7 letniego Luisa i 17 letnią Cecilie. José, mój 'host dad', jest mechanikiem i zajmuje się naprawą silników od motorówek. Marcia (42lata), 'host mum', zajmuje się domem i wychowaniem dzieci. Celso jeszcze nie mówi, natomiast straszny z niego rozrabiaka - zresztą starszy brat nie odstaje w tym aspekcie. Najlepszy kontakt mam z Ceci, z którą sporo rozmawiamy o wszystkim – od jej 33 chłopaków poprzez wieczny brak planów na życie/na wieczór/na weekend, a skończywszy na protestach w Aysén, które miały tu miejsce w ubiegłym roku.

Protesty, tak, niemalże regularna wojna z policją,  która trwała ponad miesiąc. Region Aysén (XI Región Aysén del General Carlos Ibáñez del Campo) ma swoje problemy. Począwszy od braku miejsc pracy i uniwersytetów w najbliższej okolicy; przez narkotyki w szkołach, brak instytucji i zajęć, które pozwoliłyby młodym zająć się czymś bardziej sensownym; kończąc na drogiej edukacji i fakcie, iż stąd daleko jest wszędzie, co wiąże się zarówno z izolacją regionu, jak i  wyższymi cenami niż chociażby w Santiago.
 
Ja z kolei na brak zajęć nie narzekam - jak zawsze zresztą. Dużo się u mnie dzieje, bo i planowanie zajęć, i hiszpański i życie w ogóle. Uczę w podstawówce, dzieciaki są szalone, ale przede wszystkim jest tu zupełnie inne nastawienie w temacie relacji międzyludzkich, dyscypliny i nauki w szkole. W Anglii czy Stanach ucznia nie można dotknąć, tu nauczyciele witają/żegnają się z uczniami objęciem czy pocałunkiem w policzek. I żeby tych czułości nie było za mało, to jeszcze wspomnę, że przytula się do mnie czasem z 5 czy 6 dziewoj, co skutecznie uniemożliwia zrobienie mi kroku.
 
I jeszcze ta wszędobylska przyroda, o której nie sposób nie wspomnieć - wszak w Patagonii, w górach mieszkam. Tyle, że góry te jednak dość strome i w większości niedostępne - skryte za podwójną gardą skalnych urwisk i czap śnieżnych. Z okolicznych udało mi się zdobyć tylko el Cerro Cordón (będzie jeszcze o tym tutaj nota). Zima idzie zresztą, jest coraz chłodniej, i pada niemalże codziennie! Tak czy inaczej, pogoda nie powstrzyma mnie przed eksploracją Południa. 3 tygodnie wakacji w lipcu, w środku zimy, spędzić zamierzam w drodzę do Ziemii Ognistej!  

...Tak, fajnie jest lol!

 Aysén, widziany z el Cerro Cordón
Jak wyżej 
 Aysén z okna
 Aysén z okna

 

Deszcz

08/05/2013

Przed 8 rano zapikał telo: ‘zajęć dziś nie będzie, …w sumie to nic nie będzie’. A wszystko przez deszcz, który zawitał tu na dobre. Bezsensowność chwili uwydatniło monotonne bębnienie deszczu o obity blachą dach.

W Patagonii pada, pada mianowicie od kilku dni, a zdaje się, że od zawsze. Pada tak, że już dawno przestało to być liryczne, a człowiek małej wiary mógłby z ironiczną dozą bigoterii wysunąć tezę, iż Boga nie ma. Nie żeby była to wielka ulewa, nie żeby było nad wyraz mokro - wcale nie. Pada umiarkowanie a nieustannie, pada tak, że człowiek traci nadzieję, pada tak, że żyć się odechciewa. W maju, tak w maju tak pada, i padać ma ponoć do września.

O tak, cierpliwość wystawiono tu na wielką próbę, a posępna, rozpadana melancholia rozrywa ją na wskroś. Po kilkudziesięciu godzinach  nieprzyjemnego, ciągłego spadania szarych kropel z nieba, kropel wzmocnionych tęgim, wszędobylskim wiatrem, kropel małych a niewrażliwych, człowiekowi zaczyna się zdawać, że to pada w jego głowie, że rwące strumienie deszczówki zalewają mózg, że wypłukują ostatnie chęci do życia, do wysiłku, do bycia Kimś.

Tak, ten biedny, ten wymęczony człek marzy tylko o tym, by gdzieś się skryć, żeby nie słyszeć wisielczego chichotu wiatru, żeby to złowrogie kap kap, które obsesyjnie terroryzuje powtarzalnością swojego istnienia, w końcu zamilkło. Umęczony, oj tak, deszczem umęczony, zasypia - zasypia w środku dnia. 

Puerto Aysén, 9 rano w okolicach mojej szkoły.

I jeszcze z cyklu moje prawdziwe spojrzenie na deszcz: nie ukrywam, że autora w powyższej blogaskowej nocie z lekka poniosło, nie do końca lirycznie... Aczkolwiek są tu i też tacy, co niesamowicie smęcą z powodu owych kropel małych a niewrażliwych...

 

 

Aysén donde se vive la aventura !!

24/04/2013

Puerto Aysén
W północnej Patagonii jestem już od dobrego tygodnia. Przy wyjściu z domu majestatycznie wita mnie el Cerro Cordón. To w stronę tej góry biegnę po pracy, gdy mam ochotę zanurzyć się na chwilę w tej pięknej, dzikiej i niemalże bezludnej krainie.

Zmierzam ku zboczom góry, która panuje nad Puerto Aysén. Hen w górę surowe skały, które często ciężko dostrzec zza chmur. Poniżej pasmo lasu pokrytego szatą jesieni. Reszta góry tonie w bujnej zieleni, której - na równi z rzekami i strumieniami - w deszczowej Patagonii nie brak.

Mijam rzekę Aysén mieniącą się ostatnimi promieniami zachodzącego słońca i, przebiegnąwszy pomarańczową miniaturą słynnego mostu Golden Gate w San Francisco, skręcam szutrową drogą w lewo. Dokąd prowadzi owa nie udało mi się jeszcze odkryć - tutaj czas płynie innym torem, i jak najbardziej nie należy się z niczym śpieszyć czy przybywać nigdzie na czas - wszak zdecydowanie lepiej raczyć się mate w towarzystwie rodziny czy przyjaciół.

Droga jakby od niechcenia wita się z miastem kilkoma betonowymi płytami i rzędami domostw wszelkiej maści. W powietrzu roznosi się zapach palonego drewna. Przez chwilę ciężko oddychać przebijając się przez zgryźliwy, gęsty dym! - znak że ludzie rozpalają już piece by przygotować „la once” i rozgrzać chaty wypełnione chłodnym i wilgotnym powietrzem zbliżającej się nocy.

Przyśpieszam i kilkadziesiąt metrów dalej ludzie, domy, zgiełk zostają w tyle. Jeszcze jakieś pastwiska i zmierzający w stronę miasta jeep. Przede mną tylko droga, rzeka i góry. Po horyzont góry, gór zatrzęsienie i z każdym krokiem gór coraz więcej. Te z przodu okryte różem kończącego się dnia, te z prawej coraz bliżej – jakby chciały przytoczyć mnie swoim ogromem - podobnie jak rzeka, która malowniczo rozlewa się po mojej lewej, w końcu te górzyska, których śnieżne czapy sprawiają, że nie mogę oderwać od nich wzroku!

Aysén

Ścieżka wije się krętymi zawijasami i gdzieś tam zmierza, rzeka płynie coraz szerszym korytem, robi się coraz ciemniej. Pojawia się księżyc i nasila się szum mieniącej się teraz srebrną, lekko zamgloną, poświatą rzeki… - wokół nie ma żywej duszy.

Biegnę dalej, w kierunku ośnieżonych szczytów, w ciemną noc. W głowie kłębi się masa myśli! Jak będzie, czy uda zrealizować się założone cele, czy wszystko ułoży się po mojej myśli. 8 miesięcy to sporo czasu, przyjechałem tu otwarty na zmiany i gotów zżyć się z lokalnymi obyczajami, ale mam też ważne zadanie do wykonania i zdaje się że nie będzie łatwo… Z drugiej strony, będzie to doskonały sprawdzian moich możliwości realizowania swojej wizji w obliczu zderzenia z solidną ścianą chilijskiej kultury. Bliskość rzeki i chłód nadciągającej nocy gasi ogień niepokoju, przyśpieszam…

 

Gringo europeo


17/04/2013

Gringo europeo, znaczy się ja, ma tu powodzenie. Dziewczynki w szkole, słodkie buzie, rzucają się by mnie wyściskać, chłopaki przybijają piątki, wypytują, czy wpadnę pograć w pingponga - liczy się to co mało istotne, bo przecież na respekt muszę jeszcze tu sobie zasłużyć.

Patagonia on your doorstep

15/04/2013

Odcięty od świata. Patagonia. Droga lądowa z Santiago prowadzi tu przez Argentynę i zajmuje z lekka 48 godzin. Samolot ceni się przesadnie i w związku z tym nie zalatuje dostępnością dla mas. Podróż łodzią i autobusem to też ponad dwudniowa przygoda. Dobrze mi z tym.

Do Puerto Aysén przybyłem z lotniska w Balmacedzie - raptem 120 kilometrów górzystą drogą. Tę piękną trasę chłonąłem z lekkim niepokojem, bo gdzieś tam na końcu tej podróży miały zarysować się kontury małego, 17 tysięcznego, miasteczka, któremu w zupełności wystarcza jeden most i tyle samo skrzyżowań z sygnalizacją świetlną. Za to gdzie się nie spojrzy góry w tle! I ta cholerna niepewność – gdzie i z kim będę żył, i w której szkole będę uczył. Nie wiedziałem w sumie nic.

 Aysén, Laguna San Rafael

La vida es un absurdo maravilloso

13/05/2013

Tak sobie myślę, że life can be very hard on us but still it’s up to us to make something out of it. We have the power and energy to turn it into a beautiful adventure and meaningful experience (es por eso que la vida es maravillosa).

Jak nie utknąć w tłumie - dokąd zmierzać?
 

Greetings from Chile

07/02/2013

This postcard has been accompanying me for years - I stuck it on the wall for the first time in my attic room whilst studying at the University of Birmingham (2006/07).

"Teach your own language and experience another life" - it says on the back of the postcard. There you are: I am going to Chile to teach English (not exactly my own language but I have been a qualified English teacher since February 2013). And without a doubt, this will be an experience which I will never forget.
 
I have always wanted to spend a part of my life in South America and I fell in love with the Chilean mountains and beautiful landscapes a long time ago. I am looking forward to living with a Chilean family somewhere deep in the country, immersing myself into yet another culture, learn Spanish, travel and socialise with the local bunch!

Chile aquí vamos/na pohybel korposzlakom

12/03/2013

Hace poco me di cuenta de que el mundo corporativo no es realmente para mi y decidí embarcarme en una nueva aventura! Siempre quise enseñar y me certifiqué como maestro en CELTA y apliqué para el Programa Inglés Abre Puertas, y ahí lo tienen, Chile aquí vamos!

 


Gdzieś tam z Cristal w Yunnan na chińskim szlaku, czy w drodzę między Lijiang a Dali, dotarło do mnie w końcu, że czas uderzyć ścieżką mniej uczęszczaną, że potrzebuję zmian, że wolontariat, podróże, że odkrywanie świata i nowe doznania. Korpo-świat zupełnie nie pasował do mojego scenariusza.

A beber y a tragar, que el mundo se va a acabar!

12/03/2013

Aplikując dozę ułańskiej fantazji do tytułowego zawołania, krzyczę 'Carpe Diem', wszak życie jest do przeżywania! Do tego przesadnie kruche, ulotne i przenikające z zatrważającą prędkością! Ameryka Łacińska od zawsze kusiła mnie swoim kolorytem, niezmierzone przestrzenią i kulturą, że o Andach nie wspomnę! Spędzę 8miesięcy w chilijskiej Patagonii, a żeby dziarsko przywitać się z bezkresem kontynentu moich książkowych „przyjaciół” - Cortazara, Borgesa i Marqueza - przemierzę 3800km ichniejszym PKS z Limy do Santiago przez Arequipę, Titikaka, La Paz, Tupizę, Saltę i Mendozę!   

Komu w drogę, temu plecak! Kierunek południe. Już w tyle gdyński port i ośnieżone dachy gdańskich kamienic. It’s time to make it real!! ¡¡Varsovia, Cracovia, Madrid y por fin ..América Latina aquí vamos!!

 
Ps. Fota zapożyczona choć zupełnie nie pamiętam skąd. Autora/autorkę proszę o kontakt coby prawom autorskim zadość uczynić.