Puerto Aysén
W północnej
Patagonii jestem już od dobrego tygodnia. Przy wyjściu z domu majestatycznie
wita mnie el Cerro Cordón. To w stronę tej góry biegnę po pracy, gdy mam ochotę
zanurzyć się na chwilę w tej pięknej, dzikiej i niemalże bezludnej krainie.
Zmierzam ku
zboczom góry, która panuje nad Puerto Aysén. Hen w górę surowe skały, które
często ciężko dostrzec zza chmur. Poniżej pasmo lasu pokrytego szatą jesieni.
Reszta góry tonie w bujnej zieleni, której - na równi z rzekami i strumieniami -
w deszczowej Patagonii nie brak.
Mijam rzekę Aysén
mieniącą się ostatnimi promieniami zachodzącego słońca i, przebiegnąwszy
pomarańczową miniaturą słynnego mostu Golden Gate w San Francisco, skręcam szutrową
drogą w lewo. Dokąd prowadzi owa nie udało mi się jeszcze odkryć - tutaj czas płynie innym torem, i
jak najbardziej nie należy się z niczym śpieszyć czy przybywać nigdzie na czas -
wszak zdecydowanie lepiej raczyć się mate w towarzystwie rodziny czy przyjaciół.
Droga jakby od
niechcenia wita się z miastem kilkoma betonowymi płytami i rzędami domostw
wszelkiej maści. W powietrzu roznosi się zapach palonego drewna. Przez chwilę
ciężko oddychać przebijając się przez zgryźliwy, gęsty dym! - znak że ludzie
rozpalają już piece by przygotować „la once” i rozgrzać chaty wypełnione
chłodnym i wilgotnym powietrzem zbliżającej się nocy.
Przyśpieszam i
kilkadziesiąt metrów dalej ludzie, domy, zgiełk zostają w tyle. Jeszcze jakieś
pastwiska i zmierzający w stronę miasta jeep. Przede mną tylko droga, rzeka i
góry. Po horyzont góry, gór zatrzęsienie i z każdym krokiem gór coraz więcej.
Te z przodu okryte różem kończącego się dnia, te z prawej coraz bliżej – jakby
chciały przytoczyć mnie swoim ogromem - podobnie jak rzeka, która malowniczo
rozlewa się po mojej lewej, w końcu te górzyska, których śnieżne czapy
sprawiają, że nie mogę oderwać od nich wzroku!
Aysén
Ścieżka wije się
krętymi zawijasami i gdzieś tam zmierza, rzeka płynie coraz szerszym korytem,
robi się coraz ciemniej. Pojawia się księżyc i nasila się szum mieniącej się
teraz srebrną, lekko zamgloną, poświatą rzeki… - wokół nie ma żywej duszy.
Biegnę dalej, w
kierunku ośnieżonych szczytów, w ciemną noc. W głowie kłębi się masa myśli! Jak
będzie, czy uda zrealizować się założone cele, czy wszystko ułoży się po mojej
myśli. 8 miesięcy to sporo czasu, przyjechałem tu otwarty na zmiany i gotów
zżyć się z lokalnymi obyczajami, ale mam też ważne zadanie do wykonania i zdaje
się że nie będzie łatwo… Z drugiej strony, będzie to doskonały sprawdzian moich
możliwości realizowania swojej wizji w obliczu zderzenia z solidną ścianą
chilijskiej kultury. Bliskość rzeki i chłód nadciągającej nocy gasi ogień
niepokoju, przyśpieszam…
No comments:
Post a Comment