Aysén donde se vive la aventura !!

24/04/2013

Puerto Aysén
W północnej Patagonii jestem już od dobrego tygodnia. Przy wyjściu z domu majestatycznie wita mnie el Cerro Cordón. To w stronę tej góry biegnę po pracy, gdy mam ochotę zanurzyć się na chwilę w tej pięknej, dzikiej i niemalże bezludnej krainie.

Zmierzam ku zboczom góry, która panuje nad Puerto Aysén. Hen w górę surowe skały, które często ciężko dostrzec zza chmur. Poniżej pasmo lasu pokrytego szatą jesieni. Reszta góry tonie w bujnej zieleni, której - na równi z rzekami i strumieniami - w deszczowej Patagonii nie brak.

Mijam rzekę Aysén mieniącą się ostatnimi promieniami zachodzącego słońca i, przebiegnąwszy pomarańczową miniaturą słynnego mostu Golden Gate w San Francisco, skręcam szutrową drogą w lewo. Dokąd prowadzi owa nie udało mi się jeszcze odkryć - tutaj czas płynie innym torem, i jak najbardziej nie należy się z niczym śpieszyć czy przybywać nigdzie na czas - wszak zdecydowanie lepiej raczyć się mate w towarzystwie rodziny czy przyjaciół.

Droga jakby od niechcenia wita się z miastem kilkoma betonowymi płytami i rzędami domostw wszelkiej maści. W powietrzu roznosi się zapach palonego drewna. Przez chwilę ciężko oddychać przebijając się przez zgryźliwy, gęsty dym! - znak że ludzie rozpalają już piece by przygotować „la once” i rozgrzać chaty wypełnione chłodnym i wilgotnym powietrzem zbliżającej się nocy.

Przyśpieszam i kilkadziesiąt metrów dalej ludzie, domy, zgiełk zostają w tyle. Jeszcze jakieś pastwiska i zmierzający w stronę miasta jeep. Przede mną tylko droga, rzeka i góry. Po horyzont góry, gór zatrzęsienie i z każdym krokiem gór coraz więcej. Te z przodu okryte różem kończącego się dnia, te z prawej coraz bliżej – jakby chciały przytoczyć mnie swoim ogromem - podobnie jak rzeka, która malowniczo rozlewa się po mojej lewej, w końcu te górzyska, których śnieżne czapy sprawiają, że nie mogę oderwać od nich wzroku!

Aysén

Ścieżka wije się krętymi zawijasami i gdzieś tam zmierza, rzeka płynie coraz szerszym korytem, robi się coraz ciemniej. Pojawia się księżyc i nasila się szum mieniącej się teraz srebrną, lekko zamgloną, poświatą rzeki… - wokół nie ma żywej duszy.

Biegnę dalej, w kierunku ośnieżonych szczytów, w ciemną noc. W głowie kłębi się masa myśli! Jak będzie, czy uda zrealizować się założone cele, czy wszystko ułoży się po mojej myśli. 8 miesięcy to sporo czasu, przyjechałem tu otwarty na zmiany i gotów zżyć się z lokalnymi obyczajami, ale mam też ważne zadanie do wykonania i zdaje się że nie będzie łatwo… Z drugiej strony, będzie to doskonały sprawdzian moich możliwości realizowania swojej wizji w obliczu zderzenia z solidną ścianą chilijskiej kultury. Bliskość rzeki i chłód nadciągającej nocy gasi ogień niepokoju, przyśpieszam…

 

No comments:

Post a Comment