Z cyklu "i jak tam żyjesz, fajnie jest?"

10/05/2013

Do Chile wyruszyłem z Gdyni 12 marca i do 20 tego samego miesiąca zmierzałem przez Warszawę, Kraków i Madryt do Ameryki Południowej. Następnie spędziłem kilka dni w Peru (Lima, Arequipa, Puno), Boliwii (La Paz, Tupiza) i Argentynie (Jujuy, Salta, Mendoza) zmierzając do Santiago! Nastawienie na włóczęgę, naukę języka i trekking.

Do stolicy Chile przybyłem w końcu 6 kwietnia i spędziłem tamże tydzień, przechodząc trening w temacie nauczania angielskiego w warunkach ekstremalnych i ogarniając miasto z nowo poznanymi ludźmi, którzy zjawili się w Chile w tym samym celu co ja (większość z USA).

Następny przystanek - Puerto Aysén, Patagonia. 8 miesięcy. Co będzie dalej - nie wiem - tyle co Święta Bożego Narodzenia w Gdańsku, jak zawsze z rodziną i przyjaciółmi! Tym razem przez Kolumbię czy inny Paragwaj a na pewno przez Limę, Londyn i Berlin.

Potrzebowałem czasu by to wszystko ogarnąć, zrozumieć, nauczyć się funkcjonować w tym moim nowym świecie... Powoli przyzwyczajam się do wszystkiego i uczę języka na zmianę z używanymi tu chilenismos, bo przecież chilijski hiszpański z castellano nie wiele mają ze sobą wspólnego. I mimo faktu, że życie płynie tu baaaaardzo powoli, mówi się tu z prędkością światła.
 
Dużo czasu spędzam też z moją rodziną 'zastępczą'. Wzbogaciłem się tu o trójkę rodzeństwa: 3 letniego Celso, 7 letniego Luisa i 17 letnią Cecilie. José, mój 'host dad', jest mechanikiem i zajmuje się naprawą silników od motorówek. Marcia (42lata), 'host mum', zajmuje się domem i wychowaniem dzieci. Celso jeszcze nie mówi, natomiast straszny z niego rozrabiaka - zresztą starszy brat nie odstaje w tym aspekcie. Najlepszy kontakt mam z Ceci, z którą sporo rozmawiamy o wszystkim – od jej 33 chłopaków poprzez wieczny brak planów na życie/na wieczór/na weekend, a skończywszy na protestach w Aysén, które miały tu miejsce w ubiegłym roku.

Protesty, tak, niemalże regularna wojna z policją,  która trwała ponad miesiąc. Region Aysén (XI Región Aysén del General Carlos Ibáñez del Campo) ma swoje problemy. Począwszy od braku miejsc pracy i uniwersytetów w najbliższej okolicy; przez narkotyki w szkołach, brak instytucji i zajęć, które pozwoliłyby młodym zająć się czymś bardziej sensownym; kończąc na drogiej edukacji i fakcie, iż stąd daleko jest wszędzie, co wiąże się zarówno z izolacją regionu, jak i  wyższymi cenami niż chociażby w Santiago.
 
Ja z kolei na brak zajęć nie narzekam - jak zawsze zresztą. Dużo się u mnie dzieje, bo i planowanie zajęć, i hiszpański i życie w ogóle. Uczę w podstawówce, dzieciaki są szalone, ale przede wszystkim jest tu zupełnie inne nastawienie w temacie relacji międzyludzkich, dyscypliny i nauki w szkole. W Anglii czy Stanach ucznia nie można dotknąć, tu nauczyciele witają/żegnają się z uczniami objęciem czy pocałunkiem w policzek. I żeby tych czułości nie było za mało, to jeszcze wspomnę, że przytula się do mnie czasem z 5 czy 6 dziewoj, co skutecznie uniemożliwia zrobienie mi kroku.
 
I jeszcze ta wszędobylska przyroda, o której nie sposób nie wspomnieć - wszak w Patagonii, w górach mieszkam. Tyle, że góry te jednak dość strome i w większości niedostępne - skryte za podwójną gardą skalnych urwisk i czap śnieżnych. Z okolicznych udało mi się zdobyć tylko el Cerro Cordón (będzie jeszcze o tym tutaj nota). Zima idzie zresztą, jest coraz chłodniej, i pada niemalże codziennie! Tak czy inaczej, pogoda nie powstrzyma mnie przed eksploracją Południa. 3 tygodnie wakacji w lipcu, w środku zimy, spędzić zamierzam w drodzę do Ziemii Ognistej!  

...Tak, fajnie jest lol!

 Aysén, widziany z el Cerro Cordón
Jak wyżej 
 Aysén z okna
 Aysén z okna

 

No comments:

Post a Comment