20/06/2013
E-7, moja podstawówa
Jak już wcześniej pisałem,
nikt się tu przesadnie z niczym nie śpieszy i lekcje zwyczajowo zaczynają się
jakieś 10 minut po dzwonku, który też nie zawsze o czasie dzwoni.
W dodatku często mija dobre 20-30 minut zanim brać niosąca
wątły kaganek oświaty rozłoży cały swój kram papierzysk, kajetów i
elektroniki, że pominę milczeniem odprawianie innych rytuałów. Uczniowie także
dokładają niemało do tego rozgardiaszu, wszak każda klasa ma własną salę, która
często wygląda gorzej od biblijnej Sodomy – a to rozlane farbki na podłodze; a
to modele waginy z plasteliny porozrzucane po kątach; a to gdzieś tam w końcu
sali pałętają się chłopaki, którzy myślą, że jak piszą po szybach owinięci w
zasłony, to ich nie widać.
I nie mogę
tak po prostu zacząć sobie punktualnie, bo zajęcia podzielone są na 90 minutowe
bloki, które wraz z ‘la profe de inglés' prowadzimy w systemie 45 minut w
tandemie i 45 minut każde z osobna z połową bandy (klasy - ma się rozumieć). W
związku z powyższym, na realizowanie programu pierwszej części często zostaje nie
więcej niż 15-25 minut, bo przecież trzeba jeszcze sprawdzić obecność i
dzieciaki na dwie grupy podzielić, co też bywa nie lada wyzwaniem. Przez to niestety
i drugiej odsłonie obrywa się często i interaktywne zajęcia*, które prowadzę samodzielnie
z nastawieniem na komunikację werbalną, nie trwają dłużej niż 35minut.
I żeby tego było mało, niemal
co drugi dzień wydarza się coś co sprawia, że kolejne lekcje idą w odstawkę - a
choćby apel jaki czy próby z nim związane, wycieczki, nieobecności, brak wody w
kranach z powodu nadmiernych opadów deszczu ;), karencje uczniaków i inne
scysje (tak, problemy z dyscypliną to tutaj chleb powszedni). I przecież każdy
poniedziałek musi obowiązkowo zacząć się od zbiorowej pogadanki/połajanki
(niepotrzebne skreślić) i odśpiewania chilijskiego hymnu! Kwadrans w tę,
kwadrans w tamtą, nikogo to tutaj przesadnie nie wzrusza - ‘qué hay que hacer’ -
co począć?
A i tak najbardziej przegiąłem ja sam, bo przecież zapalenie płuc piechotą nie chodzi. El gringo está kaputt – zajęć brak do odwołania…
Día del Carabinero (czyli chilijskiego policjanta, trzech takowych delikwentów wraz z Dyrem w środkowym rzędzie)
Występem szalenie zainteresowana publika
Chilijskie narodowe i argentyńskie naleciałości (Cueca, Chamamé, Villera)
Z cyklu obrzędy ‘Chile ziemią kultury’ (fota
zapożyczona)
*Zajęcia tutaj są niczym
przedstawienia na deskach teatru, wychodząc na scenę za każdym razem muszę
sprawić, że nawet najbardziej oporne klasowe ‘rozrabiaki’ zaprzęgną szare
komórki i spróbują wykrztusić z siebie słowo w języku Shakespeare’a. Nie zawsze
udaję mi się ich zachęcić, nie zawsze dają mi szansę, ale też ich za to nie winię. Niektórzy z
nich nie mają za wesołej sytuacji rodzinnej; szkoła jest dla nich jedynym
miejscem by poszaleć, najeść się i na chwilę odetchnąć od koszmaru domowej
rzeczywistości. Jedyne co ja mogę zrobić, to nauczyć się ich imion i pokazać
im, że w nich wierzę, i że oni też mogą ‘wszystko’ (z cyklu ‘Don't dream of winning - train for it’).
“No written word, no spoken plea, can teach our youth, what
they should be, nor all the books on all the shelves, its what the teachers are
themselves”.
It's a favourite poem
of John Wooden but the author is unknown.
Jak na załączonej fotografii
Moja klasa w pełnej gotowości
bojowej
Zawczasu przygotowana tablica
Klasowe przypominaje
Jak wyżej

I jeszcze fota z
lekka maźnięta, aczkolwiek świetnie oddająca klimat z cyklu “nie ma nas” (fota zapożyczona)
No comments:
Post a Comment